„W publikacjach o współpracy niektórych osób ze służbami bezpieczeństwa PRL powinniśmy się kierować prawdomównością, ale prawdomówność nie oznacza, że powinniśmy przekazywać prawdę nie licząc się z okolicznościami” – ogłosiła działająca pod czujnym okiem kardynała Stanisława Dziwisza krakowska komisja „Pamięć i Troska”. Zatem prawdomówność powinna być warunkowa. Nie powinniśmy kierować się prawdą. Niestety, taka wykładnia to nie żart. Komisja pouczyła nas, dziennikarzy, że relatywizm jest jak najbardziej na miejscu, jeśli dotyczy ujawniania (a raczej ukrywania) przypadków kolaboracji ze Służbą Bezpieczeństwa.
Nie trzeba być teologiem, aby wiedzieć, że miłość bez prawdy umiera, ale komisja stwierdziła, że „miłość zabrania ujawniania bez ważnego powodu niekorzystnej prawdy o bliźnim”. Ta sama miłość pozwala jednak twórcom komisji od wielu miesięcy pastwić się (kary kościelne, pomówienia, zsyłki) nad kapłanami, którzy odważają się postępować zgodnie ze słowami Chrystusa.
Czy dozwolone jest wszystko, co prowadzi do pozostawiania w niepamięci tego, co powinno być nie ukrywane? Nawet jeśli jest to sprzeczne z zasadami ewangelicznymi i etycznymi? Szczęśliwie uprawnienie komisji do wskazywania „zasad etycznych, jakie powinny obowiązywać przy publikacjach dotyczących lustracji” są natury wyłącznie uzurpacyjnej.
Jak napisał w swoim blogu ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski „zgorszeniem nie jest to, że niektórzy duchowni dopuścili się aktów kolaboracji, ale to, że po 20 latach nie potrafią powiedzieć słowa przepraszam”. Komisje troski o niepamięć mają jeszcze długą drogę do zrozumienia tej oczywistości…