Staram się oglądać wszystkie materiały śledcze, a już szczególnie dotyczące Wielkopolski. Dlatego sporo oczekiwałem po „Misji specjalnej” na temat śmierci ojca Honoriusza (Stanisława Kowalczyka) – legendarnego dominikanina z Poznania, który w 1983 roku zginął w niejasnych okolicznościach w wypadku drogowym. Jako poznaniak, uczestnik duszpasterstwa dominikańskiego w latach 80. i dziennikarz oczekiwałem, że zobaczę – zgodnie z ideeą programu – wyniki „śledztwa inspirowanego badaniami Instytutu Pamięci Narodowej”. Nic z tego. Nie było żadnego śledztwa.
Reportaż był miksem wielokrotnie wcześniej przytaczanych w mediach okoliczności i przypuszczeń. Okraszono go kilkoma twarzami, których wybór (mam wrażenie) zależał niestety nie od tego, co istotnego miały one do powiedzenia. Tak odbieram przede wszystkim liczne wstawki z dominikańskim showmenem, o. Janem Górą – rozbawiły mnie jego słowa o jednym jedynym agencie przebywającym przed śmiercią o. Honoriusza w klasztorze o.o. Dominikanów. Gdyby autorzy programu zapytali np. o. Macieja Ziębę powiedziałby, że tajnych wspólpracowników SB były wówczas w otoczeniu o. Honoriusza znacznie więcej. I to zarówno duchownych jak i świeckich – bo bezpieka szpikowała nimi duszpasterstwo dominikańskie. Gdyby go zapytano, gdyby spróbowano dotrzeć do świadków, gdyby chociaż zajrzano w bardzo ciekawe akta IPN dotyczące o. Honoriusza, gdyby, gdyby… Nie oczekiwałem wyjaśnienia dlaczego według oficjalnej wersji o. Honoriusz wypadł autem z zakrętu, którego w rzeczywistości nie było. Ale spodziewałem się zadania sobie minimum trudu, by spojrzeć wnikliwie na zagadkę śmierci tego jednego z najodważniejszych kapłanów. Bez zadania sobie tego trudu ważne słowa Janusza Pałubickiego o związku tej tragedii z SB zniknęły w szumie powtarzanych ogólników…
„Zaczynamy tam, gdzie inni kończą” – tymi słowami reklamuje się „Misja specjalna”. Tym razem zakończyła tam, gdzie inni zaczęli.