Kilka dni temu zrobiło się głośno w Europie o porwaniu i pobiciu dziennikarki śledczej z Węgier, 40-letniej Iren Karman, która przyczyniła się do ujawnienia węgierskiej afery paliwowej (ciekawe, że niemal każdy „demolud” miał własną tego rodzaju). Nieznani sprawcy zmasakrowali kobietę w związku z tym, że domagała się odtajnienia akt afery, które rząd (tuszując związki notabli z gangsterami) zablokował w archiwach na… 80 lat.
Pobicie było newsem. O tym jaki ciąg dalszy miała sprawa dowiedziało się niestety niewielu. Przemilczały go nawet serwisy poświęcone mediom. Tymczasem węgierski układ przegrał – atak na dziennikarkę doprowadził do debaty publicznej i do odtajnienia akt afery. W ciągu najblizszych dwóch miesięcy ma zostać upublicznione 80.000 stron dokumentów – poinformowała agencja Interfax.
Atak „nieznanych sprawców” obrócił się przeciwko nim. Ta sprawa po raz kolejny pokazuje, że zamykanie nam ust najczęściej prowadzi do odwrotnych skutków. W naszych trudnych dla mediów realiach przypomina także, że praca, którą wykonujemy ma sens…