Jak zniszczyć IPN udając, że się go naprawia? Łatwo. Wprowadzając taką nowelizację ustawy o IPN, jaką pośpiesznie uchwaliła w koalicja rządowa wspólnie z lewicą.
Publicznie ogłaszanymi celami nowelizacji miało być odpolitycznienie Instytutu, usprawnienie jego funkcjonowania i ułatwienie dostępu do dokumentów. Zmieniona ustawa żadnego z tych celów nie spełnia, a wręcz przeciwnie.
Wprowadzone wybieranie prezesa IPN zwykłą większością głosów (którą dysponuje koalicja rządowa) upolitycznia to stanowisko (dotąd wymagane było 3/5 głosów, co wymagała porozumienia z częścią opozycji). Czy znajdujący się na takiej smyczy ustawodawczej prezes odważy się na opublikowanie pod szyldem IPN kolejnej książki pokazującej ukrywaną przeszłość jakiejś osoby związanej z władzami?
Wybrany według nowego prawa prezes będzie zatem zakładnikiem polityków. A cały Instytut zamiast poprawy funkcjonowania czeka ograniczenie jego działań, jeśli nie paraliż. Nowelizacja narzuca bowiem wykonanie nierealnego zadania. Szczegółowe opisanie zawartości każdej z 24 milionów teczek (86 kilometrów akt) w sposób taki, by znana była zawartość każdej z nich to zajęcia na wiele lat i to dla znacznie większej rzeszy archiwistów niż obecnie jest zatrudniona w Instytucie. Większość z tych teczek to grube, wielu set stronicowe tomy. Nawet w tych najcieńszych przewijają się nazwiska przynajmniej kilkudziesięciu osób, zwykle jest ich co najmniej kilkaset, a często po kilka tysięcy. Żeby skatalogować każdą z 24 milionów teczek tak, by można było stwierdzić, w której z nich znajdują się informacje o konkretnym Janie Kowalskim (czyli katalogując nie tylko nazwiska, ale także dane jednoznacznie identyfikujące czyli m.in. datę urodzenia) potrzeba tytanicznej pracy. Ustawodawca dał na to jednak IPN-owi sztywny termin – do końca 2112 roku. Jeśli uda się go utrzymać (a rząd i Rada będą zapewne wywierały na to nacisk) to tylko i wyłącznie kosztem zarzucenia znacznej części prac badawczych i projektów edukacyjnych (które są ustawowym obowiązkiem i zasadniczą części pracy IPN-u). Oraz za cenę drastycznego spowolnienia realizacji dotąd złożonych i kolejnych składanych wniosków obywateli, naukowców i dziennikarzy oraz postępowań lustracyjnych i prac Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Nawet jednak wtedy, bez znaczącego dofinansowania, większej liczby etatów i sprzętu komputerowego (na które raczej IPN nie ma co liczyć, co roku ma zmniejszany budżet) pełne skatalogowanie zbiorów w narzuconym terminie jest nierealne.
Nowelizacja zmienia strukturę Instytutu. Rolę nadzorującego prezesa Kolegium spełniać będzie teraz Rada. O ile członkowie Kolegium IPN byli osobami publicznymi, zobowiązanymi m.in. do składania oświadczeń lustracyjnych to członkowie Rady IPN (która po nowelizacji zastąpi Kolegium) osobami publicznymi nie będą. Zarazem otrzymają znacznie większe kompetencje niż Kolegium. O funkcjonowaniu Instytutu będą mogły decydować zatem osoby, które współpracowały z organami bezpieczeństwa PRL. I to bez żadnych skrupułów, bo wszystko odbywać się będzie zgodnie z prawem.
Zasadniczo osoby splamione związkami ze służbami specjalnymi poprzedniego ustroju mają szczególne powody do świętowania nowelizacji ustawy o IPN. Będą mogły teraz uzyskiwać dokumentację ich współpracy, weryfikować jakie akta się zachowały i w zależności od tego przyjmować strategie unikania wyjaśnienia zakrętów swojej drogi życiowej, a nawet ich prostowania. Tak samo skorzystają funkcjonariusze służb PRL. Nowelizacja jest w rzeczywistości ostatnim gwoździem do lustracji w Polsce. Zobowiązani do składania oświadczeń lustracyjnych politycy i urzędnicy będą najpierw bez przeszkód uzyskiwali z IPN dokumenty SB na ich temat i w zależności od ich treści będą składali zawsze zgodne prawdą oświadczenia (za przyznanie się do współpracy nie grożą żadne sankcje prawne, tylko za jej ukrycie).
IPN powstał po to, by zmierzyć się z trudno przeszłością PRL. Teraz ludzie, którzy tamtą przeszłość tworzyli będą mogli decydować o losach Instytutu. Kolejny krok do wymarzonego przez niektórych zabetonowania akt bezpieki został wykonany. Smutne, że w podjęciu tej niebagatelnej dla badania historii decyzji brali także udział (nie wyłamując się z dyscypliny partyjnej) posłowie PO, którzy niegdyś poświęcali swoje życie, by przestał istnieć PRL.