1 września 2016 roku. Kamienica przy ul. Kolejowej 49 w Poznaniu, z parterem pomalowanym (nie wiedzieć czemu) na ostry niebieski, z krzykliwymi szyldami „Żabki” pod oknami narożnikowego mieszkania wynajmowanego niegdyś przez Jarka Ziętarę i śmietnikiem ustawionym naprzeciwko wejścia. Leżące na chodniku pety i kapsle po piwie, które zebrałem, by fotoreporterom nie wchodziły w kadry ze zniczami. Hałasy z remontowanego lokalu przy drzwiach. Nie było ładnie, ani miło. ale to tam właśnie zdarzyło się coś ważnego, czego brakło przez 24 lata. odkąd z tego budynku wyszedł po raz ostatni w swoim życiu Jarek…
Dziennikarz został przez państwo zdradzony. Przekazującym mu przydatne w jego śledztwie informacje funkcjonariuszom zabrakło wyobraźni, że mogą go narazić, a potem – gdy został zamordowany – nie przyznali się do tego, że chcieli się nim posłużyć i nie pomogli w ściganiu sprawców zabójstwa. Zamiast tego reprezentanci państwa, od szczebla wojewódzkiego aż do krajowego, czynnie utrudniali wyjaśnienie zbrodni.
Polskie państwo zaczęło w sprawie Ziętary wywiązywać się ze swojego obowiązku tak naprawdę dopiero w 2011 roku, kiedy po 19 latach wznowiono i przeniesiono z Poznania śledztwo. Ale trzeba było jeszcze 5 lat, by państwo wykonało wobec Jarka drobny gest, który znaczy tak wiele.
To wiązanka kwiatów, obecność wojewody wielkopolskiego, najwyższego w regionie reprezentanta polskiego rządu, skłonienie przez niego głowy w tym miejscu i tego dnia, to dowód pamięci o zamordowanym dziennikarzu i szacunku wobec niego, a przy tym symbol, że państwo jest obecnie po stronie ofiary tej zbrodni. Tam, gdzie przy tyle lat go nie było…